DIECEZJA RADOMSKA
W konspiracji dla Chrystusa
Ks. Łukasz Skowyra niemal sześć lat spędził w Chinach. Oficjalnie był studentem języka chińskiego, naprawdę jednak ewangelizował. To była misja bardzo wysokiego ryzyka.
Ks. Łukasz od 1 lipca jest wikariuszem parafii św. Teresy na radomskich Borkach. Jeszcze kilka miesięcy temu nie mógł otwarcie mówić o swojej pracy, ani ujawniać swojej tożsamości. A wszystko zaczęło się od inicjatora Drogi Neokatechumenalnej Kiko Argüello, który obiecał papieżowi Benedyktowi XVI, że przygotuje kapłanów do posługi w Państwie Środka. Ks. Skowyra, wówczas wikariusz parafii katedralnej, odpowiedział na to wezwanie i poprosił biskupa radomskiego o zgodę na wyjazd na misje. Potrzeba była tak duża, że wyjechał do Chin właściwie bez przygotowania.
Misja w Chińskiej Republice Ludowej oznacza życie ukryte i w niepokoju. - To przede wszystkim uciekać przed policją. Nie wolno być oficjalnie mijonarzem. To jest działalność przestępcza. Nie można być nawet duchownym. Pierwszy raz jak jechałem tam, to miałem nawet wątpliwości, czy wziąć różaniec, nie mówiąc już o stroju liturgicznym czy brewiarzu - mówi ks. Łukasz. Musiał przejść na tryb świecki. Podjął studia na Chińskim Uniwersytecie Oceaonograficznym w Qingdao. Jest tam wydział dla obcokrajowców uczących się języka chińskiego. - Nie powiem, że było łatwo, bo przez pierwszy rok nie rozumiałem ani słowa. To było strasznie upokarzające, ale trzeba było chodzić na zajęcia, siedzieć w ławce i udawać, że się rozumie.
Ks. Łukasz Skowyra mieszkał w bloku w 7-milionowym Quingdao w prowincji Szantung we wschodnich Chinach. - Miasto przepiękne, bo z jednej strony otoczone pięknymi górami, ale przylegające do Morza Żółtego. To także miejsce trochę turystyczne dla Chińczyków. W ciągu jakiegoś dłuższego weekendu przez miasto przewija się 5 mln turystów - mówi ks. Skowyra. Ksiądz Łukasz doskonale poznał kuchnię chińską. - Zakochałem się w owocach morza. Sami Chińczycy mówią, że lepszych owoców morza jak w Quingdao nie ma nigdzie.
Na początku zadaniem ks. Łukasza była posługa rodzinom ze wspólnot neokatechumenalnych. Trzy rodziny i dwóch kapłanów tworzyło nieformalną parafię. W domu po kryjomu spotykali się na modlitwie. Ewangelizacja rozpoczęła się natomiast od Mszy Św. w języku angielskim w miejscowej parafii. - Osoby, które przychodziły na Eucharystię, były pierwsze przez nas zaproszone na katechezy, które organizowaliśmy u siebie w domu. To nie mogło być duże zgromadzenie, ponieważ byłoby podejrzane dla sąsiadów i dla władzy, dlatego trzeba było robić katechezy dla pięciu, a czasem dwóch, trzech osób. I wydarzył się taki mały cud. Z tych osób zawiązała się malutka wspólnota, którą prowadziliśmy i dla której sprawowaliśmy liturgię. Najpierw to było u nas w domu, a potem także w innych miejscach, bo znaleźliśmy zaprzyjaźnione przedszkole, w którego piwnicach można było sprawować liturgię - opowiada ks. Skowyra. Po kilku cyklach katechez grupa ta liczyła 30 osób. - Widzieliśmy cudowne owoce, jak oni chcieli prostować swoje małżeństwa. Samo to, że mieli pragnienie przyjęcia chrztu. Było też kilka osób wyznania protestanckiego. Ci ludzie także przychodzili i szukali czegoś więcej. Mieli w sobie pragnienie Pana Boga.
Chiny są oficjalnie państwem ateistycznym, ale z bardzo silnym przywiązaniem do tradycji, z której Chińczycy są bardzo dumni. - Ta tradycja na tyle wrasta w ich mentalność, że tak naprawdę każda religia ma problem przebić się przez tę barierę chińskiej tradycji. Chińczycy nie potrafią się w pełni otworzyć na kulturę chrześcijańską. Nawet ci, którzy należą do Kościoła katolickiego nie mają żadnych tradycji związanych z Bożym Narodzeniem. Nie potrafią świąt przeżywać. Jest za to wielki nacisk w społeczeństwie na święta tradycyjne, wtedy mają wolne, mają wakacje. Poza tym ta mentalność przekazywana przez tradycję, przez kulturę sprawia, że oni ciągle są na poziomie religijności naturalnej, kultu przodków, też takiej religijności starochińskiej. To oficjalnie kraj ateistyczny, ale kiedy wchodzi się czy do banku czy do jakiegoś sklepu, stoi ołtarzyk, gdzie pali się kadzidło, stoi figura boga powodzenia, sukcesu, pieniędzy. Chińczycy choć nie wierzą, to uprawiają swój kult tradycyjny.
W obliczu powyższych barier nasjkuteczniejszym czynnikiem ewangelizacyjnym okazały się wielodzietne rodziny. - Rodziny ewangelizowały nie tylko w czasie katechez, ale przez sam styl życia. Chińczycy mają zniszczone rodziny, przez lata borykali się z polityką jednego dziecka. Kiedy widzieli wielodzietną rodzinę, matkę, która prowadzi pięcioro, sześcioro dzieci, sam byłem świadkiem jak płakali. Gdzieś dotykało to tęsknot za macierzyństwem, za piękną rodziną. To było magnesem przyciągającym ludzi do nas - wspomina misjonarz. Rodziny zaprzyjażniały się, spotykały na obiadach, kolacjach i to był pierwszy krok do zaproszenia na liturgię. Wszystko musiało być organizowane oczywiście w największej konspiracji. - Raz w czasie Wigilii Paschalnej musieliśmy liturgię skończyć w połowie, ponieważ ktoś zadzwonił po ochronę osiedla. Wiadomo, Wielkanoc, chcieliśmy troszkę bardziej uroczyście świętować z gitarą i śpiewem, żeby wybrzmiało wielkanocne Alleluja. Niestety musieliśmy liturgię przerwać. Posprzątaliśmy wszystko w kilka minut, ustawiliśmy stół na środku, ciasto, napoje i symulowaliśmy przyjęcie. Osoba dobijała się 20 minut.
Ks. Łukasz opowiedział nam też jacy są Chińczycy w kontaktach międzyludzkich. Z jednej strony zamknięci na opowiadanie o swoich przeżyciach, trudnościach, ale z drugiej strony bardzo życzliwi. - Tam jest ideał bycia silnym, wojownikiem, natomiast jeśli chodzi o życzliwość, to za każdym razem byliśmy zauroczeni ich postawą. Nie spotkałem się z sytuacjami. że jako obcokrajowiec jestem kimś gorszym - mówi ks. Łukasz. Wyzwaniem jest jednak budowanie moralności. - Oni układają swoje życie tak jak to widzą za słuszne, tak jak im pasuje, ponieważ nie ma żadnych wzorców życia moralnego. Moralność judeochrześcijańska to jest nasz krąg kulturowy. Oni mają inne wartości. Dlatego też to życie rodzinne wygląda jak wygląda. To jest jeden wielki dramat. Rozbite rodziny, aborcje, które idą w tysiące, miliony. Nie mając wzorców, nie są też świadomi jak bardzo są zniszczeni, w jakim piekle żyją na co dzień. Dlatego te osoby, które przychodziły na katechezy tak później się otwierały, bo zobaczyły nowy sposób życia, nowy sposób funkcjonowania, te rodziny chrześcijańskie. To były dla nich i pewnym skandalem i pewnym znakiem zapytania - Jak tak można? Jak może funkcjonować taka wielodzietna rodzina, gdzie małżonkowie żyją w wierności, w jedności, w miłości wzajemnej? To było dla nich skandalem, który ich też przyciągał.
Wydawałoby się, że Kościół w Chinach ze wszystkimi jego problemami nie ma wiele do przekazania wspólnotom silnie zakorzenionym z pogłębioną religijnością i tradycją. Warto jednak pamiętać, że to Kościół cierpiący, prześladowany, który bardzo dobrze zna krzyż. - Myślę, że od Chińczyków możemy nauczyć się dźwigania krzyża, cierpienia w milczeniu. To jest rys charakterystyczny tego Kościoła, zwłaszcza ukrywającego się. Oni w milczeniu trwają wierni Panu Bogu, wiedząc jakie kary finansowe im grożą za spotkanie modlitewne. W niektórych miastach wprowadzono prawo, że do świątyń nie wolno pod karą grzywny przyprowadzać dzieci i młodzieży, nie wolno przekazywać im wiary. Oni walczą o to, żeby w przeciągu swojego życia dotrzeć do katolickiego księdza i wiedzą, że to jest misja ich życia. Pamiętam jak byliśmy w odwiedzinach u pewnej rodziny w diecezji, w której jest ten Kościół podziemny. Sprawowaliśmy Mszę Św. w ich domu. Taki starszy mężczyzna nie chciał się z nami rozstać, trzymał nas księży za rękę, płakał i mówił, że ostatni raz widział katolickiego księdza 5 lat temu, teraz przygotowuje się na śmierć i nie wie, czy będzie miał jeszcze okazję wyspowiadać się i przyjąć Komunię Św. Tego właśnie możemy się od nich nauczyć - przyznaje ks. Łukasz Skowyra.