Radom 90.7 FM | Końskie i Opoczno 94 FM | Skarżysko Kam. 94.5 FM | Kozienice 97.9 FM
Na antenie:
PRZEBOJE Z NUTĄ NOSTALGII
Radio Plus Radom
Patron dnia: św. Serwulus
Dziś jest: Poniedziałek, 23 grudnia 2024

DIECEZJA RADOMSKA

o. Wojciech Ziółek SJ: Jeśli to nie jest znakiem, to co jest?

niedziela, 05 kwietnia 2020 21:43 / Autor: Jakub Szczechowski
o. Wojciech Ziółek SJ: Jeśli to nie jest znakiem, to co jest?
fot. https://twitter.com/wziolek_sj
Jakub Szczechowski

- To jest Wielkanoc, która ma nas otrzeźwić, ma nas wybić z takiego rytmu, do którego przywykliśmy, w którym już wszystko było jasne - tu dekoracja, tu grób Pański, tu adoracja, tu kwiaty takie, że w innych parafiach nawet pomarzyć nie mogą - mówi o. Wojciech Ziółek, jezuita rodem z Radomia, proboszcz parafii w Tomsku na Syberii.

Miesiąc bez parafian

O. Wojciech Ziółek z powodu pandemii nie może wrócić do swojej syberyjskiej parafii. Uderzenie koronawirusa zastało go w Polsce, gdzie miał głosić rekolekcje. Z trzech tylko jedne przeprowadził tradycyjnie. - Miałem wracać 26 marca, odwołano lot, następny wyznaczono na 29 marca – odwołano. Teraz trzeci miał być w Wielkanoc - 12 kwietnia, ale nie zanosi się, żeby doszedł do skutku. Uziemiony siedzę zatem w Radomiu, wykorzystuje czas na to żeby być z rodzicami - mówi nam jezuita. Rozłąka trwa już miesiąc i obejmie przecież najważniejsze dla katolików święta. - Dojmującym i przejmującym uczuciem jest tęsknota. Bardzo bym chciał być teraz z moimi parafianami. Jestem na tyle, ile mogę przez internet, przez sieci społecznościowe - dodaje. Proboszcz martwi się też o zdrowie swoich parafian. Tam jest przesunięcie o ok. 3 tygodni w stosunku do Polski. Już teraz wprowadzone są jednak ograniczenia. Pracują tylko ci, którzy muszą. Rosjanie podchodzą do zaleceń z dystansem. - Ludzie sobie nie zdają sprawy z zagrożenia. Jest też takie coś jak w każdym narodzie „Że co? Że my nie damy rady?”. Rosjanie myślą „faszyzm pokonaliśmy, to wirusa nie pokonamy?”. O ile kościół jezuitów jest zamknięty, to otwarte są cerkwie. - Wszystko będzie tam funkcjonowało normalnie bo „Pan Jezus nie może zarażać, Ciało Chrystusowe nie może zarażać”. To jest monofizytyzm w czystym wydaniu. To jest wiara w to, że Chrystus ma tylko jedną – boską naturę, a nie ludzką. A tymczasem w naszej wierze dogmat podstawowy mówi o tym, że prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek - dwie natury niezmieszane - przypomina o. Ziółek.

Musimy kupić bilet

O. Wojciech Ziółek apeluje o ostrożność, o przestrzeganie zaleceń. Dotyczy to także praktyk religijnych. - Człowiek jest drogą kościoła, od człowieka trzeba zaczynać, od jego lęków, od jego kruchości, od jego wątpliwości. Jeżeli dzisiaj mamy taką sytuację, to właśnie gromadzimy się internetowo, wspieramy się internetowo. Nie możemy nie brać pod uwagę tego, że w naszej ludzkiej kruchości zarażamy się wzajemnie. Aby Pan Bóg mógł się nami zająć, mógł pokazać swoją czułość to my musimy jak w tym starym żydowskim kawale – kupić bilet. Musimy kupić bilet żeby wygrać loterię, musimy zrobić to, co od nas zależy.

Jak pierwsza Pascha

Przed nami wyjątkowe święta, wyjątkowy Wielki Tydzień, wyjątkowe Triduum Sacrum, wyjątkowa Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. Wyjątkowa, to nie znaczy gorsza. - Ta Pascha będzie inna niż ją sobie wyobrażamy, ale taka też była pierwsza Pascha Pana Jezusa. Ta Pascha będzie podobna do Paschy, którą Pan Jezus spełnił, dwa tysiące lat temu. On też w Wielki Czwartek nie przyjmował smsów i telefonów z życzeniami z okazji "międzynarodowego dnia księdza", tylko gdzieś tam po kryjomu w jakiejś sali spotkał się ze swoimi tak, żeby inni nie wiedzieli gdzie i tam ustanowił Eucharystię. W Wielki Piątek, kiedy szedł drogą krzyżową to nie przystawał, jak to zwykliśmy robić czternaście razy przy każdej stacji na chwilkę refleksji. My do tego jesteśmy przyzwyczajeni, a On szedł wśród krzyku tłumu, wśród obojętności drugiego tłumu, wśród jakiś tam lekceważących spojrzeń trzecich. To była taka droga krzyżowa, o której nawet wielu nie wiedziało, że to droga krzyżowa. Kiedy wisiał na krzyżu to nie śpiewał Męki Pańskiej z podziałem na role, tylko krzyczał - jak teraz tylu ludzi na całym świecie krzyczy - „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił, czemuś nas opuścił”. Po zmartwychwstaniu Chrystus nie przybył na główny plac świątynny w Jerozolimie, nie poszedł tam razem z tłumem w procesji rezurekcyjnej, tylko przychodził tak niepostrzeżenie do swoich i mówił „Nie bójcie się, to ja jestem". Przychodził mimo drzwi zamkniętych i tak samo przyjdzie w tym roku – mimo drzwi zamkniętych, ale żebyśmy my sobie nie myśleli, że to jakaś gorsza Wielkanoc. To jest Wielkanoc, która ma nas otrzeźwić, ma nas wybić z takiego rytmu, do którego przywykliśmy, w którym już wszystko było jasne - tu dekoracja, tu grób Pański, tu adoracja, tu kwiaty takie, że w innych parafiach nawet pomarzyć nie mogą - zauważa nasz gość. - W tych wszystkich naszych obrzędach tak obrośliśmy w piórka, obrośliśmy tłuszczem, że potrzeba nam czegoś, co nas z tego marazmu wybije, co nas otrzeźwi.

Zamknąć kościół, a otworzyć serce

Jak być duszpasterzem w czasach zarazy? O. Ziółek mówi o potrzebie bliskości, otwartości na wiernych. - Myślę, że pierwsze, co musimy zrobić, my księża, to zamknąć kościół, a otworzyć serce, czyli tak nieco inaczej niż zwykle, albo całkiem inaczej niż zwykle, kiedy otwieraliśmy kościół, a serce to tam gdzieś na koniec, a w ostatniej minucie przed Wielkanocą szybka spowiedź. Zamknąć kościół - otworzyć serce to jest bardzo pożyteczne ćwiczenie dla nas księży. Myślę, że żeby się spełniło drugie, to musi być spełnione pierwsze. Nie mogę patrzeć na księży, którzy są nieposłuszni rozporządzeniom Głównego Inspektora Sanitarnego i rządu, którzy kombinują po swojemu. To nie jest tylko narażanie siebie i innych na niebezpieczeństwo, to jest dawanie złego przykładu. To jest pokazywanie ludziom, że można wszystko obejść. Ponadto potrzebne jest zamknięcie kościoła, żeby poczuć, że czegoś brakuje, żeby zatęsknić za swoimi parafianami, zatęsknić za tym, co jest mi dane tak na co dzień, nad czym nawet się nie zastanawiam. Bardzo to jest nam potrzebne - zauważa o. Wojciech.

Posługa na dziś to "posługa pocieszenia". - Ludzie są zagubieni i mają do tego prawo. Żebyśmy im chociaż nie pogłębiali tego zagubienia to już będzie dużo. Pomóżmy im zobaczyć, że Pan Jezus przychodzi do nas pomimo drzwi zamkniętych, że Pan Jezus jest z nami w całej tej sytuacji. Myślę, że to jest zadanie księży, żeby być z tymi ludźmi, którzy się strasznie boją - nie po to, by gadać im głupoty pod tytułem „ nie bój się, Pan Bóg nad wszystkim czuwa”. Tak, Pan Bóg nad wszystkim czuwa, Panu Bogu nie wypadł świat z ręki, ale ty człowieku masz prawo do tego, żeby się bać. My jako księża nie możemy się bać mówić, że my też się boimy. Ja na przykład się bardzo boję. Boję się o siebie, boję się o moich rodziców, boję się o moich parafian i trzeba dzielić się tymi swoimi uczuciami, nie po to, żeby powiedzieć „ty też się boisz i ja się boję, to się boimy razem”. Nie, tylko żeby powiedzieć o swoim lęku, ale jednocześnie powiedzieć o tym jak ten lęk powierzam Panu Bogu. W lęku najważniejsze jest to, żeby się nie bać, że się boję. Jak się nie będę bał lęku, to on już mnie nie paraliżuje.

Zbawiciel jest tylko jeden

Epidemia koronawirusa wpisała się w Wielki Post i go przekroczy. Czas ten zmienił akcenty. O ile w Środę Popielcową myśleliśmy o postanowieniach wielkopostnych, o tyle dziś mają one dużo mniejsze znaczenie. Zdaniem o. Ziółka nie trzeba prężyć przed Bogiem muskułów, ale powierzyć mu się także w swojej słabości. - Ta sytuacja mówi nam, że zbawiciel świata jest jeden i nazywa się Jezus Chrystus. Na te wszystkie postanowienia to Pan Jezus mówi „Wojtuś, weź ty sobie to schowaj gdzieś tam głęboko w kieszeni. Jeśli chcesz się uratować, to wołaj do mnie. Ty mi nie pokazuj, co ty zrobiłeś, ty mi nie pokazuj czego ty dokonałeś, tylko naucz się do mnie wołać, naucz się prosić mnie, bo to tylko ja jestem Zbawicielem. To jest według mnie główny przekaz tegorocznego Wielkiego Postu - mówi proboszcz z Tomska.

Sam przyznał, że pierwszy raz nie miał szczególnych wyrzeczeń, postanowień. Do tej pory co roku w Wielki Post nie jadł mięsa. Tak od 20 lat. A teraz? - Ja się tylko codziennie modlę, żebym się mógł jutro modlić. Nie w takim znaczeniu, żebym przeżył, ale żebym nie zapomniał jutro o modlitwie, bo mi jest bardzo trudno z modlitwą. Tak jak alkoholicy w AA proszą, żeby jeszcze jutro być trzeźwym, to ja tak proszę, żebym jeszcze chociaż jutro nie zapomniał o modlitwie. I proszę o to wiedząc, że wszystko wskazuje na to, że zapomnę, ale uczepiłem się Pana Jezusa i wiem, że tylko On może mi pomóc nie zerwać tej łączności. Ta łączność jest dla mnie życiodajna, bo wszystkie moje źródła są w Nim. To jest szczególny Wielki Post. Pan Jezus nie wyśmiewa naszych postanowień, tyko mówi: „wiesz Wojtuś, może innym razem, a teraz patrz co się dzieje, jak kruche jest twoje życie, jakie kruche jest twoje chrześcijaństwo, jakie kruche jest twoje kapłaństwo, więc wołaj do mnie, bo lepiej żeby jeden człowiek zginął za naród, bo Zbawiciel jest tylko jeden”.

Jeśli to nie jest znakiem, to co jest?

Niszczącą nas epidemię można odczytywać jako znak, jako dowód naszej kruchości. Ojciec Wojciech zauważa jak legły w gruzach nasze plany, jak nie panujemy nad nimi. - Gdy ktoś mówił o swoich planach np. za tydzień św. Ignacy Loyola mówił: „Sądzisz, że będziesz żył tak długo?” Teraz to mamy na wyciągnięcie ręki. Pan Bóg nam pokazuje, stawia nam przed nos tę naszą kruchość i mówi: „Oddaj kierownicę. Nie myśl że ty tu jesteś kierowcą”. Pan Bóg do nas mówi, nie krzycząc, nie upokarzając nas za to, żeśmy podnosili głowę do góry. Mówi „Słuchaj, to niebezpieczne tak myśleć, że ty czymś tu zarządzasz, że od ciebie coś tu zależy. Zobacz jak jest naprawdę i zacznij mi ufać. To jest jedyna sensowna polisa ubezpieczeniowa - podkreśla o. Ziółek.

Daleko od parafii, blisko rodziny

O. Wojciech czas swojej "kwarantanny" spędza w dużej mierze z najbliższymi. Opiekuje się starszymi rodzicami. Mama ma 87 lat, a tata - 91 lat. - Dla mnie to jest ogromnie ważne, to jest taki zupełnie nieplanowany bonus. Codzienny telefon z Syberii to jedyna rzecz jaką mogłem dotychczas zrobić. Rodzicami zajmuje się stale moje rodzeństwo. Teraz przez to uziemienie mogę robić to osobiście. To jest sprzątanie, gotowanie, mycie, ubieranie rodziców. To jest bliskość. To jest coś, czego się nie spodziewałem, ale bardzo doceniam i co mnie bardzo motywuje i wzrusza - dzieli się osobistym doświadczeniem o. Ziółek.

Czas po zarazie

- Będzie nas wszystkich czekało więcej pracy w znaczeniu bycia blisko z ludźmi, bycia blisko ze sobą, również księża z księżmi. Nie da się już tak jak było wcześniej. Jesteśmy stęsknieni teraz swobodnych relacji, bliskości z przyjaciółmi. To wszystko trzeba będzie jakoś odbudowywać, ale na inny sposób. Myślenie, że skończy się zaraza, otwieramy drzwi i będzie wszystko tak jak dawniej jest trochę niebezpieczne. Z tą zarazą jest trochę tak jak mówi slogan dotyczący pielgrzymki do Santiago de Compostella - „Nie chodzi o to, byś ty pokonał drogę, ale żeby droga pokonała ciebie”. Nie chodzi o to, żebyśmy my pokonali zarazę, ale żeby ona pokonała nas, żeby nas przemieniła, żeby pogrzebała mnóstwo naszych złych przyzwyczajeń. Kiedy to wszystko się skończy, jedynym, który może zbudować na nowo nasz Kościół, nasze relacje w Kościele, nasze relacje w społeczeństwie jest Pan Jezus. Jeżeli my się weźmiemy za to, my to znowu źle zrobimy. Mamy włożyć całe serce, wszystkie zdolności, ale wiedząc, że jedynym budowniczym jest tylko On.

Moja parafia w Tomsku

O. Wojciech Ziółek jest proboszczem parafii Matki Bożej Królowej Różańca Św. Terytorialnie większa jest od Polski. Katolików jest ok. 2 tysięcy. - W niedzielę mamy trzy Msze Św. Na wszystkie przychodzi łącznie ok. 300-350 osób. To jest jedna z największych, najbardziej licznych parafii na Syberii. Bardzo prężna, bardzo żywa. Jezuici pracują tam od 6 lat, a wcześniej była to parafia diecezjalna - opisuje. Jezuici poza centrum parafii sprawują też nabożeństwa w innnych punktach. Wśród nich jest wioska o nazwie Białystok, zbudowana przez polskich przesiedleńców za caratu. Trzy lata temu spłonął tam kościół. O. Wojciech go odbudował dzięki wsparciu katolików z Polski, w tym z Radomia. Jezuici z Tomska prowadzą też katolicką szkołę - jedną z dwóch w całej Rosji.

Parafia w Tomsku jak i generalnie Syberia to narodowościowy tygiel. - Są ludzie z polskimi, niemieckimi, litewskimi korzeniami, ale to są wszystko Rosjanie, czują się Rosjanami, mówią po rosyjsku. Jest jedna osoba, która może się spowiadać i spowiada się po polsku, a reszta mówi co najwyżej: „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. W naszym kościele Msze odprawia się tylko w języku rosyjskim, choć mieszkańcy Tomska mówią na nasz kościół „polski kościół”. Gdy ktoś pyta dlaczego polski kościół, jak tam wszystko jest po rosyjku, to opowiadam, że dlatego, że był zbudowany przez Polaków, przez powstańców listopadowych - mówi proboszcz.

Katolicy mają dobre relacje z prawosławnymi na szczeblu prywatnym, "zwykłych" ludzi. Oficjalnie jest gorzej. - Wśród prawosławnych główna linia jest taka, że my jesteśmy heretykami. Z nami nie można się modlić, można za to jeść, pić, kłócić się, spotykać. Natomiast wierni z wiernymi czy ksiądz z księdzem to inna relacja. Tutaj bardzo pomaga robienie czegoś wspólnie. W naszej parafii od ponad 20 lat jest taka grupa, która pomaga ludziom mieszkającym w internacie dla osób dorosłych z silną niepełnosprawnością umysłową i fizyczną. To jest rzecz, którą od 25 lat robią katolicy i prawosławni razem. To się nazywa Mała Arka. Jak wyjeżdżają razem na obozy wakacyjne to w jeden dzień jest msza święta w drugi jest liturgia bizantyjska wschodnia. Uczestniczą wszyscy w jednym i drugim, nie ma najmniejszych napięć - opowiada o. Wojciech. - Na górze niech się chłopaki bez końca spierają, a na dole jest życie. Jak ktoś jest potrzebujący to nie ma na czole napisane „jestem katolikiem, jestem prawosławnym”, tylko ma na czole napisane „potrzebuję twojej pomocy. To jest najważniejsze - podkreśla.