RADOM
Nazywam się Józef Przybyła i to jest moja historia...
17 września przypada Światowy Dzień Sybiraka. Swoją historię opowiedział nam Józef Przybyła, prezes radomskiego oddziału Związku Sybiraków.
Światowy Dzień Sybiraka obchodzony jest corocznie od 2004 roku. W Radomiu miejscem upamiętnienia jest pomnik na cmentarzu przy ul. Limanowskiego.
Swoją historię przedstawił nam Józef Przybyła, prezes radomskiego oddziału Związku Sybiraków, zesłany w 1939 roku.
To było po Bożym Narodzeniu 1939 roku
- To są sprawy, których nie zapomina się, nawet jak osiągnie się pewien wiek. W liczbie 11 osób wywieziono nas. To było zaraz pierwszy dzień po Bożym Narodzeniu w 1939 roku. Weszło do mieszkania z kolbami dwóch żołnierzy - takich schnelle - długich ze spiczastymi czapkami - i było 20 minut na spakowanie się i posadowienie na saniach. Saniami jechaliśmy do Buczacza, a tam nastąpiło ładowanie do wagonu, zaryglowanie i to trwało ze trzy dni. Później był transport na Tarnopol i na Lwów. We Lwowie uformował się taki długi transport. Tam było może ze 100 wagonów, ciągniętych przez dwie lokomotywy - jedna na początku, druga na końcu transportu i tak jechaliśmy w głąb Syberii. Podróż trwała około miesiąca i zawieziono nas w las do tajgi i umieszczono w barakach drewnianych - mchem powykładane szpary, żeby nie wiało. Żadnych warunków sanitarnych nie było - opisuje podróż Józef Przybyła.
Pozostało nas tylko pięcioro
- Starsi zaczęli pracę w lesie przy wyrębywaniu i spławianiu drewna, a ci słabsi byli w domu. Racja chleba dla tych, którzy pracowali, wynosiła około 35 deko, a dla niepracujących i dzieci było 20. Tam mieszkaliśmy cztery lata. Z tej jedenastoosobowej rodziny pozostało nas tylko pięć osób - ja, siostra, matka i dwie ciotki - opowiada.
Polaków znowu zaczęto zabierać...
- Później przenieśliśmy się, bo już nie było komu pracować w lesie, około 150 kilometrów do najbliższego kołchozu. Matka już nie mogła sobie dać rady, bo ojciec zmarł w 1942 roku. Matka oddała nas do sierocińca i tam przebywaliśmy dwa lata. Później nastąpiło poruszenie. Polaków zaczęto znowu zbierać i ładować na stację w Kotłasie. Stamtąd wyruszyliśmy transportem znowu na tak zwane dożywianie w rejon Krasnodarski Kraj. To jest na południu Rosji. Podróż znowu trwała około miesiąca. Znaleźliśmy się w sowchozie im. Stalina. Tam praca rozpoczęła się przy tak zwianym przewinianiu zboża. Przeważnie kobiety, bo mężczyźni byli wszyscy na froncie. To trwało około 2 lat - mówi.
Po wojnie...
- Później w 1946 roku, pod koniec marca, znowu była pogłoska, żeby Polacy zbierali się i gromadzili na Kubaniu i wywieziono nas znowu takimi bykami-furmankami do samochodów i samochodami dotarliśmy do kolei. Tam wagony towarowe były podstawione i załadowano nas, ale wagony nie były już tak pilnowane, jak na początku, gdy wyjeżdżaliśmy na Sybir. Jechaliśmy przez Krym, Kijów, Lwów do Przemyśla. W Przemyślu staliśmy około trzech godzin i stamtąd transport było dzielony. Część wagonów pozostawała na miejscu, część na południe, na północ. Nas skierowano przez Tarnów, Kraków, Katowice, Gliwice , Nysę i Opole do Kłodzka. Tam, na dworcu w Kłodzku, byliśmy około 2 tygodni w wagonach. Dopiero po tym rozdzielono część wagonów. Część poszło na południe - w kierunku Międzylesia, część pojechała na południe na Jelenią Górę. Nas z Kłodzka przetransportowano do Ścinawki Średniej, a ze Ścinawki Średniej do Wambierzyc. Tam mieszkałem około 13 lat i tam ożeniłem się i do Jeleniej Góry. W Jeleniej Górze do 1962 roku, skąd po kilkunastu latach przenieśliśmy się - z uwagi na zdrowie najmłodszej córki - na Radom. To był rok 1975 - wspomina Józef Przybyła.
Zostało nas tylko 75
- Od tego roku mieszkam już na stałe w Radomiu. Jestem członkiem "sybiraków", a od 11 lat prowadzę Związek Sybiraków Oddział w Radomiu, który liczył wtedy - po reaktywowaniu w 1989 roku - 398 osób. Teraz zostało nas tylko 75 - kończy prezes Związku Sybiraków w Radomiu.
Obchody Dnia Sybiraka i 81. rocznicy agresji sowieckiej na Polskę odbędą się w Radomiu 17 września o 10:00 przy pomniku Anioła Ciszy na cmentarzu przy ul. Limanowskiego.